Mamy grudzień 1966 roku. The Beatles wchodzi do studia w Abbey Road, żeby stworzyć swój kolejny album. Po 333 godzinach (!) i wielu zawiłościach powstaje ósmy krążek pt. Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band. Album, uważany przez wielu za jeden z najlepszych w historii, charakteryzował się eksperymentalnym brzmieniem oraz niewyobrażalną ilością użytych instrumentów. Do stworzenia samego utworu 'A Day in the Life’ muzycy zatrudnili 40 osobową orkiestrę…

We wspomnianym utworze słyszymy kontrabas, skrzypce, harfę, klarnety, altówki, flety, trąbki, tuby i wiele innych, których nie będę wymieniać, bo nie starczyłoby mi na to akapitu. Czy aktualne piosenki tworzone są w podobny sposób? Niestety nie… W jaki więc sposób przeszliśmy od The Beatles do The Wanted, od Davida Bowiego do Britney Spears czy od Creedence Clearwater Revival do Katy Perry?

Przez ponad 30 lat naukowcy z hiszpańskiej Narodowej Rady Nauki przebadali ponad 500 000 piosenek z lat 1950 – 2008, po to aby sprawdzić ich jakość pod kątem ilości instrumentów użytych w nagraniu, złożoności tekstu oraz głośności nagrania. Co z tych badań wyszło? Rewolucja :). Jeśli Wasi rodzice wciąż uważają, że kiedyś piosenki były lepsze to… wspomniani naukowcy się z nimi w zupełności zgadzają 🙂 Ale co się właściwie stało? Już wyjaśniam. Aktualnie większość utworów popowych produkowana jest na mniejszej liczbie instrumentów niż jeszcze kilkanaście lat temu.

Dobrym przykładem jest utwór ’Blurred Lines’ od Robina Thicke, który stworzony został na… jednym instrumencie – automacie perkusyjnym. Utwór w krótkim czasie stał się światowym hitem, puszczanym praktycznie wszędzie i zaręczam, że gdyby wasza lodówka miała wbudowane Spotify – też by wam tą piosenkę wtedy grała. Hiszpanie zauważyli, że różni artyści zaczęli używać  podobnej kombinacji instrumentów – automatów perkusyjnych, basów, samplera i powtórzeń. Ot taka nowoczesna forma niszczenia kreatywności.

Czy nie macie czasem wrażenia, że aktualne puszczane w radiu hity, są w większości przypadków bardzo do siebie podobne? To nie tylko wina pokrewnej linii melodycznej, ale również pewnego trendu. Trendu, który powstał jakieś 10 lat temu w muzyce popowej. To ’Millennial Whoop’, o którym w 2016 roku pisał bloger muzyczny Patrick Metzger. 'Millennial Whoop’ to prosta sekwencja nut zawartych pomiędzy 5, a 3 tonem oktawy, do której artyści dodają charakterystyczny wokal „Wa-oh-wa-oh”. Sekwencja ta jest, od 2008 roku dość mocno nadużywana przez artystów muzyki pop. Poniżej świetny przykład.

No dobrze, linia melodyczna piosenek została uproszczona, a piosenki stały się dość do siebie podobne, a co z odbiorcą, czyli nami? My też się zmieniliśmy i to bardzo. Kiedyś żeby posłuchać piosenki, trzeba było pójść do sklepu i kupić cały album. Później taki album puszczało się na gramofonie/magnetofonie/walkmanie/odtwarzaczu CD i się go, uwaga bo to bardzo ważne, słuchało. I to słuchało na okrągło, bo w końcu wydaliśmy na niego ciężko zarobione pieniądze prawda? Z czasem nauczyliśmy się dostrzegać subtelne dźwięki, wyłapywać instrumenty czy też faktycznie słuchać wokalu. Świetna sprawa! Wszystko zmieniło się gdy, kilkanaście lat później Steve Jobs wychodząc na scenę pokazał światu to:

iPod zmienił sposób słuchania muzyki na zawsze

iPod, dał nam dostęp do niezliczonej ilości utworów, mogliśmy pobierać setki piosenek, zmieniać playlisty każdego dnia, dobrobyt totalny :). Dekadę później dzięki Spotify i streamingowi zaczęliśmy przesuwać palcem kolejne utwory. No właśnie, przesuwać palcem, ale czy faktycznie słuchamy tych utworów? Badania wykazały, że większość ludzi pomija piosenkę po około 5-8 sekundach, jeśli ta ich nie zaciekawi. Słuchasz kilka sekund, podoba Ci się, słuchasz dalej, nie podoba Ci się – przesuwasz na kolejną. Barbarzyństwo 🙂

Twórcy piosenek zaczęli się przed tym bronić i tak właśnie powstał tzw. ’HOOK’. To nic innego jak  umieszczenie najbardziej wyrazistej części piosenki, tj. refrenu, na samym początku. Producenci zauważyli, że odbiorcy przestali skupiać się na całej piosence, a pierwsze kilka sekund decyduje o tym, czy utwór zostanie przesłuchany do końca czy też nie. Generalnie zaczęliśmy przywiązywać mniej uwagi do tego co słuchamy, więc ktoś musiał wymyślić na to sposób. Poniżej świetny przykład wspomnianego 'HOOK’ w ’We Own The Night’ od The Wanted.

Czy to coś złego? Oczywiście, że nie, choć moim zdaniem główna część piosenki powinna pojawiać się nie na początku, a w połowie nagrania, tak aby odpowiednio zbudować napięcie wokół zbliżającego się refrenu. Ale to moje zdanie i nie każdy musi się z nim zgadzać.

Za to czymś złym jest już upraszczanie tekstów piosenek do granic możliwości. Jakim cudem przeszliśmy od złożoności zdań pisanych przez Boba Dylana do czegoś takiego?

Work, work, work, work, work, work!
He said me haffi
Work, work, work, work, work, work!
He see me do mi
Dirt, dirt, dirt, dirt, dirt, dirt!
So me put in
Work, work, work, work, work, work
When you ah guh
Learn, learn, learn, learn, learn
Meh nuh cyar if him
Hurt, hurt, hurt, hurt, hurting

To ’Work’ od Rihanny, który możecie posłuchać poniżej.

Co jeśli dodam, że większość tekstów piosenek nie jest pisanych przez samych artystów? Wiecie co łączy takich muzyków jak Justin Timberlake, Katy Perry, Britney Spears, Kelly Clarkson, Taylor Swift, Pink, Maroon 5, Justin Bieber czy Ariana Grande? Twórca słów piosenek przez nich śpiewanych. To Max Martin, szwed który odpowiada za tekst do 24 utworów, które trafiły na pierwsze miejsca światowych list przebojów. Tak, moje ulubione Maroon 5 nawet nie pisze swoich piosenek. Jeśli nie słyszeliście o Martinie, to tak właśnie ma być, to jest w pełni celowe. Dodam, że jeśli Martin nie napisał jakiejś piosenki to zrobił to jego kolega Łukasz Gottwald. Ten polskiego pochodzenia pisarz wspólnie ze Szwedem stworzyli teksty do większości znanych Tobie przebojów.

No dobrze, ale czy jest coś jeszcze co powoduje, że większość piosenek brzmi tak samo? Tak, jest jeszcze coś. To nasza siła przyzwyczajenia. Gdy słuchamy coś podobnego do tego co już dobrze znamy, nasz mózg zaczyna uwalniać dopaminę, która nas relaksuje. Zaczynamy czuć się dobrze gdy w tle leci właśnie ten utwór. A gdy piosenka nam się jednak nie spodobała? Nie szkodzi, i tak w końcu ją polubimy. Dlaczego? Aktualnie, promocja nowego artysty kosztuje od 500 000 do 3 000 000 dolarów. Sporo prawda? Całkiem sporo, dlatego też większość tej sumy idzie na promocje. Dzięki tym pieniądzom producent ma pewność, że nowy 'hit’ trafi do jak największej liczby odbiorców.

Czy nie zauważyliście, że ta nowa piosenka nagle puszczana jest w radiu, reklamach, kinie, sklepie czy tez waszej ulubionej siłowni?  Nasz mózg jest dosłownie 'gwałcony’ tym samym utworem, tak abyśmy wreszcie, czy nam się to podoba czy nie zaczynali utwór ten kojarzyć. Gdy okazuje się, że Twoi znajomi również go słuchają, stwierdzasz, że w sumie nie jest taki zły, ba! Jest po prostu świetny :).

W latach 50,60,70 angielscy wydawcy otrzymywali od początkujących artystów setki nagrań tygodniowo. Wybierali te, które według nich brzmiały dobrze. Promocja takiego utworu, oraz jego twórcy kosztowała około 5 000 funtów. Jeśli odbiorcom podobało się nagranie, artysta rozpoczynał swoją karierę. Jeśli nie? No cóż, to tylko 5 000 funtów, nic się nie stało, wydawca znajdzie kogoś innego. Teraz producenci muszą mieć pewność, że wydane miliony zwrócą się i to niezależnie od tego czy promują nowego Boba Dylana czy wydają kolejny chłam pokroju ’Gucci Gang’ od Lil Pumpa…

Zachęcam oczywiście do przeczytania oryginalnego wpisu Patricka Metzgera odnośnie 'Millennial Whoop’ http://tiny.cc/millennial_whoop. Mam też nadzieję, że gdy usłyszycie w radiu nową piosenkę, która w dodatku będzie zaczynać się mocnym wejściem, a gdzieś w tle zabrzmi wspomniane „Wa-oh-wa-oh” będziecie już doskonale wiedzieć, że to wcale nie jest przypadek.

0 0 votes
Oceń Post
Subscribe
Powiadom o

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments